Straciłem cierpliwość

28 Października 2008, godzina 11:34, autor: Grzegorz Szalacha

Rozmowa z ANDRZEJEM ORZESZKIEM, byłym trenerem piłkarzy Stali Rzeszów Nie jest Pan pierwszym trenerem, który połamał sobie zęb

Rozmowa z ANDRZEJEM ORZESZKIEM, byłym trenerem piłkarzy Stali Rzeszów

Nie jest Pan pierwszym trenerem, który połamał sobie zęby na Stali, ale to z Panem wiązano największe nadzieje. Był Pan świetnym piłkarzem, jako trener pracował w ekstraklasie. Tymczasem wyjeżdża Pan z Rzeszowa jako największy przegrany.

- Ja tego tak nie odbieram, choć rzeczywiście towarzyszy mi uczucie niedosytu. Jednak analizowałem na chłodno to, co się wydarzyło i uważam, że nie mam się czego wstydzić. Stal mogła grać bardziej widowiskowo, ale w sumie wygrała pod moim kierunkiem 7 meczów - pięć w lidze i dwa w Pucharze Polski. Gdybyśmy mieli 2-3 punkty więcej, ocena mojej pracy nie byłaby aż tak surowa.


fot. Paweł Bialic
Trener Andrzej Orzeszek nie zbawił rzeszowskiej Stali

Miał Pan w składzie zawodników, którzy w tak słabej lidze powinni wygrywać mecz za meczem. Gdyby tylko udało się Panu zbudować drużynę...

- Powiem tak: na paru piłkarzach bardzo się zawiodłem. Są w Stali tacy, którzy powinni już dać sobie spokój z grą w piłkę. Młodzież jest zdolna, fakt, lecz nie radzi sobie z presją. Szymon Solecki czy bracia Jędryasowie nie staną się z dnia na dzień zawodnikami pierwszego planu.

W grze Stali brakowało nie tylko błysku. Wydawało się, iż piłkarze nie angażują się na sto procent.

- Sportowej złości zabrakło nam w Łęcznej i wobec zespołu wyciągnięte zostały konsekwencje. Za mecz z Resovią przepraszałem wielokrotnie. Bardzo przeżyłem tę porażkę. Derby Rzeszowa traktowałem, zachowując proporcje, niczym starcie Górnika Zabrze z Ruchem Chorzów. Nie wyszło nam, ale w futbolu takie rzeczy się zdarzają.

Zaczęliście od czterech zwycięstw, potem przyszła seria meczów bez strzelonej bramki. Potrafi Pan wytłumaczyć tak nagłą zapaść?

- Nie bardzo, choć najwięcej pretensji mam do samego siebie. Gdy pogubiliśmy kilka punktów, poddałem się atmosferze lekkiej paniki. Straciłem cierpliwość i zacząłem mieszać w składzie. Raz zagraliśmy nawet trzema obrońcami. Zburzyłem ustalony porządek i to był poważny błąd.

Kiedy doszedł pan do wniosku, że nie zdoła naprawić popsutej zabawki? Po remisie z Ładą, porażce z Avią, a może jeszcze wcześniej?

- Nie doszedłem do takiego wniosku.

Czyli decyzja działaczy o rozwiązaniu umowy była dla Pana zaskoczeniem?

- Nie do końca... Jeśli trener nie ma wyników w klubie, w którym mówi się wyłącznie o awansie, musi brać pod uwagę najgorszy scenariusz. Bez względu na to, czy nazywa się Beenhakker, Kasperczak czy Orzeszek.

Zastanawiał się Pan nad złożeniem dymisji?

- Owszem. Ale nie zrobiłbym tego przed końcem rundy. Chciałem dokonać analizy, przedstawić działaczom swoje wnioski. Pański następca Czesław Palik słynie z twardszej ręki.

Może Panu właśnie tego zabrakło?

- Kiedy trzeba, potrafię uderzyć ręką w stół. Mam jednak zasady i o tym, co działo się w szatni, nie będę opowiadał. To wewnętrzne sprawy drużyny. Nie zaskoczyło Pana to, co zastał w rzeszowskim klubie?

Nie najlepsze warunki do treningów, znikome zainteresowanie meczami Stali, kibice atakujący prezesa sekcji w klubowym korytarzu, a potem rozprawiający z piłkarzami w szatni...

- Cóż, w klubie z takimi tradycjami i aspiracjami, sprawy organizacyjne powinny wyglądać zupełnie inaczej. Za niepowodzenia obwinia się w Stali szkoleniowców, lecz - jak powiedział jeden z sympatyków tej drużyny - może nie tylko oni powinni się uderzyć w piersi?

Co Pan teraz będzie porabiał?

- Wracam do siebie, na Śląsk. Myślę, że od stycznia podejmę pracę w jakimś klubie. Porażki mnie hartują, choć przygody ze Stalą nie chciałbym rozpatrywać w tych kategoriach. Z działaczami jakoś się dogadywałem, piłkarze mnie szanowali, miasto bardzo mi się podobało. Wyjeżdżam smutny, ale nie załamany. Będę trzymał kciuki, by mojemu następcy się powiodło.

Rozmawiał: TOMASZ SZELIGA

(wywiad ukazał się w Dzienniku Polski z dnia 27-10-2008)

REKLAMA
reklama