Przywrócili nadzieję

2 Kwietnia 2007, godzina 10:26, autor:

Każdy kto w niedzielne przedpołudnie zdecydował się wybrać na stadion krakowskiego Wawelu, by dopingować rzeszowską Stal w pojedynku z rezerwam

Każdy kto w niedzielne przedpołudnie zdecydował się wybrać na stadion krakowskiego Wawelu, by dopingować rzeszowską Stal w pojedynku z rezerwami krakowskiej Wisły, z pewnością nie żałuje. Stalowcy nie przestaraszyli się rywala wspomaganego przez znanych z gry w Orange Ekstraklasie Clebera, Mijajlovica, Radovanovica czy Dawidowskiego i zaprezentowali ambitną i konsekwentną postawę na boisku, która przełożyła się na zgarnięcie pełnej puli punktowej. Taką Stal jak w pierwszej części pojedynku chciałoby się oglądać w każdej konfrontacji na trzecioligowym froncie. Stal waleczną, bez jakichkolwiek kompleksów, dyktującą warunki i grającą z pomysłem. Stal miażdżącą swojego rywala, który nieznaczne rozmiary porażki zawdzięcza jedynie brakowi szczęścia i odrobiny większej skuteczności rzeszowskiej ofensywy.
Podopieczni Piotra Brzezińskiego występujący bez nominalnego rozgrywającego, zaś z debiutującym w trzeciej lidze Sylwestrem Sikorskim na lewym skrzydle już w czwartej minucie mogli wyjść na prowadzenie. Jednak piłka uderzona po wyprzedzeniu obrońców przez wspomnianego "Sikora" w długi róg otarła się o słupek. Dwie minuty później z niewielkiej odległości futbolówkę do siatki głową skierować mógł Łukasz Kobos. Jego strzał z 5 metrów wybronił Łukasz Jarosiński. Ale co się odwlecze to nie uciecze. Już po kwadransie meczu Kobos mógł się cieszyć ze swojego pierwszego trafienia w lidze po rocznej przerwie spowodowanej zerwaniem więzadeł krzyżowych. Po dośrodkowaniu Łukasza Szczoczarza, na raty wpakował on z 5 metrów piłkę do bramki gospodarzy. Stal pewnie radząca sobie w obronie sukcesywnie dążyła do podwyższenia rezultatu. Co prawda w 25 minucie zagrożenie mocno bitą piłką z rzutu wolnego stworzyli piłkarze Białej Gwiazdy (Krzysztof Petrykowski był na posterunku), ale już w 31 swoje nieprzeciętne umiejętności potwierdził Kobos, niczym profesor uderzając w długi róg z 15 metrów na 2-0. Przed zejściem do szatni na regulaminowe 15 minut przerwy świetną okazję na zwiększenie rozmiarów prowadzenia miał Mateusz Kędzior, który po dograniu od Damiana Niemczyka trafił jednak w słupek.

Niefortunnie goście rozpoczęli drugą odsłonę spotkania. Tuż po wznowieniu, arbiter Mariusz Śledź z Białej Podlaskiej podyktował "jedenastkę" dla Wiślaków. A wszystko za sprawą przewinienia Krzysztofa Majdy, który nieprzepisowo powstrzymywał znajdującego się oko w oko z Petrykowskim Branko Radovanovica. Tomasz Dawidowski, mimo, iż rzut karny wykonał bez zarzutu nie zmusił do kapitulacji popularnego "Petry", który popisał się fenomenalną paradą i wybronił półgórną piłkę szybującą w kierunku lewego słupka. Co z tego, skoro chwila dekoncentracji przy wykonywanym przez krakowian moment potem rzucie rożnym kosztowała przyjezdnych utratę kontaktowego gola. Dawidowski zrekompensował sobie wcześniejsze niepowodzenie i znajdując się w polu karnym tam gdzie powinien dopełnił głową formalności, dopadając do przypadkowo przedłużonej centry z narożnika. I wtedy rozpoczęła się zupełnie niepotrzebna nerwówka. Rozochoceni gospodarze próbowali pójść za ciosem. Całe szczęście aktywny Dawidowski nie trafił z najbliższej odległości, a próba Mączyńskiego została zablokowana. 59 minuta to soczyste, ale niestety niecelne uderzenie szybkiego Sikorskiego, a 66 szansa Szczoczarza na przesądzenie losów pojedynku. Będąc sam na sam z Jarosińskim "Szczota", mogący zapytać go tylko w który róg celować, zdawało się podał do niego piłkę... Niedługo później mogło się to zemścić. Petrykowski był jednak klasą dla siebie i nogami zablokował drogę do bramki piłce, którą z najbliższej odległości głową uderzał Rygielski. Stal kontrolowała przebieg spotkania już do samego końca mogąc dobić rywala na 2 minuty przed końcem regulaminowego czasu za sprawą Dawida Sali, którego kąśliwe kopnięcie minimalnie minęło cel.

Tryumfem nad zawsze groźnymi krakowskimi rezerwami w pełni udało się zrehabilitować Stalowcom za nieplanowaną stratę punktów w meczu z Górnikiem Wieliczka. Oby nie był to jednorazowy "wyskok". Optymizmem napawa jakość gry, którą, miejmy nadzieję, prezentować będzie zespół przez dłuższy czas. Dumny ze swojego występu może być Krzysztof Petrykowski, który potwierdza, że jest godnym następcą Rafała Pomianka, oraz Sylwester Sikorski, którego nie zjadła debiutancka trema i pokazał, jak duże możliwości w nim drzemią. Do pełni formy powraca zdobywca dwóch bramek Łukasz Kobos, a dość pewnie prezentuje się linia obrony, do której niezwykle potrzebne doświadczenie nabyte w pierwszej lidze wnieśli Dawid Sala i Mateusz Rzucidło. Po powrocie Krystiana Lebiody powinna być ona nie do "ugryzienia". Oby już niedługo do pełnej dyspozycji powrócili Damian Wolański i Paweł Wtorek, a skuteczność odzyskał Szczoczarz, bo po najbliższej teoretycznie łatwiejszej potyczce z Sandecją - seria gier z niezwykle wymagającymi rywalami, a w nich rzeszowski szkoleniowiec, myśląc o jak najlepszych rezultatach powinien dysponować możliwie najszerszą kadrą zawodników w optymalnej formie.

Na koniec warto zauważyć pewną prawidłowość, która ma miejsce już od połowy rundy jesiennej. Rzeszowianie w meczach wyjazdowych prezentują skuteczniejszą i bardziej efektowną grę niż przed własną publicznością. Czyżby podczas spotkań w Rzeszowie towarzyszył im zbędny balast psychiczny i trema? W takim razie może warto tłumnie zjawić się w Wielką Sobotę na obiekcie przy ulicy Hetmańskiej i aktywnym dopingiem wspomóc zawodników w pogoni za liderującym Motorem Lublin? Dajmy im do zrozumienia, że na kibiców zawsze mogą liczyć. Pamiętajmy, ze w tej drużynie drzemie ogromny piłkarski potencjał. Zróbmy wszystko aby go z siebie w pełni wykrzesali. Zrozumiałe jest, że niektórzy mają już dość corocznego scenariusza z podobnym zakończeniem, ale należy dać piłkarzom szansę, by potem móc powiedzieć, że ze swojej strony zrobiło się wszystko, by zamierzony cel osiągnąć.

(stal_rzeszów)

REKLAMA
reklama